zmień stronę poprzednia strona spis treści następna strona

Marcin Cecko
WIERSZE




wszystko i zawsze

się urodziło
się słońce uniosło
się przyczepiło nitkę
do pięty zaczęło się
zawsze się spotyka się
czuje się bywa
i
samo się zawsze
wszystko w nitkach
po nitkach za nitkami

a mówiło się a mówiło się
i zapomniało zawsze
zawsze kokakola

(bo to poza
bo to poza gramatyką coś się stało)



tytuł: postaci ostro po sensacyjnym seansie filmowym
wyprowadzają swe zwierzaki na wieczorny spacer



Drogi!

zwróć uwagę na kobiety w
autobusie lub tramwaju trzymające się
pionowej poręczy. patrz na ich dłonie
których palce i śródręcza układają się dokładnie
tak jak później na twardych kutasach ich
mężczyzn.

jad zbiera się w każdym i wycieka
przecież tędy albo tamtędy.
niektórym panienkom radykalnie humanistycznym
wystarczy ostre liryczne wierszolenie w kroku,
na stojąco, czy liberalnie od tyłu, z całą
istotą poezji zebraną z obu półkul moszny.

to, wydaje mi się, jedyna ucieczka dla nas
potem nie ma już nic prócz nieudolnego
omijania wentylowanych gówienek na
tak obraźliwie zielonej trawie.

chciałbym dodać coś jeszcze o pogodzie,
temacie tak rzadko przeze mnie podejmowanym,
otóż jest ciemno w dodatku żaluzje pozostawiają
trwały przeplot na moim światopodglądzie
jednak z pewnością słońce ciągle jeszcze
oddala się od tego miejsca w którym
jestem.






bunt lub rewolucja

brzęk światła z połamanej latarni na nie tej ulicy
i również okna ulepione z kocich oczu,
nie pada, nie śnieży urokliwie
pogoda pogodziła się na ten
jeden raz gdy


sprzedawcy sprzętu elektronicznego wysokiej
klasy stoją w kręgu długich płaszczy ze smoły.
krąg a w kręgu
poszarpane serduszka gołębie.
poszarpane serduszka gołębie.
gołębi serduszka, które poszarpało...

i stoją sprzedawcy w długich płaszczach
patrząc
tupią
tupczą,
i tupią w ten nietakt,
ściskają sine pięści,
marszczą przerażone palce.





pomiędzy miastami niemców

na przykład słońce przepada
więc słońce przepadło, wyślizgnęło
się och choćby ponurym słupom
telegraficznym elektrycznym liniom
nie wiem, zostawiając jaskrawe tropy
pastelowe misiowe ślady.

to ziemia wbiła dwa
kominy w niebość
i wysysa
i wysysa kolory.





POSTMORDERNAZIZM


1. boli w krzyżu.

myje się ciotka w okolicach oświęcimia.
starcza skóra odlepia się od ciała.
pod palcami zsuwa się łatwo jak z
dobrze ugotowanego kurczaka.
mydło zbiera wszystko
mydło w jej ręku zdziera.
jak krople kwasu, prysznic dziurawi pomysły pana
krew wsiąkła tak głęboko, że nawet krwi już
w ciele nie ma, ziemia ściąga ciotkę do siebie.
opary.

2. boli w krzyżu

(amsterdam)
niedopaleni w amoku. krótkie losowanie i zanim ocean
rozfalił się
jestem u łysego chłopca w domku.
najprawdopodobniej pochodzi
z milczenia, bo cisza rezonuje pytanie skąd jest. Ale
mam
to po co przyszedłem ---
odbierając później sprzęt - uśmiecha się i mówi
I'm from Izrael, uśmiecham się zaciskam pięść
prostuję kciuk pozdrawiam, drżę jeszcze.

3. boli w krzyżu
w tym drewnianym
w tym polskim






traktat cielesny
lub
feminijny tryptyk z prologiem



ranek.
wiele naszkicowanych na skórze.

poranek
przytulony do ciała, poranek na nie namalowanej
buzi, poranek jeszcze niezmyty pod pachami,
poranek klejący palce, powieki, usta, język.

poranek nad każdym kościołem i nad każdym
domem i nad każdym ---
w ten sam zakurzony mgiełką sposób.
a jasne echa w jej włosach.

I (hop, przeszkoda)

jestem malutka, ale już dorosła,
z wąską szparką.

tak wąską, że nie zmieściłabym żadnego z tych
zadziornych, obskurnych chłopaków,
których moje koleżanki ciągle biorą w siebie.


II (hop, przeszkoda)

wczoraj pierwszy raz w życiu zasnęłam w
autobusie.
jakbym wyszła z ciała i
myślałam że odlecę ale okazało się -
bez tych całych nerek, jajników, wątroby,
głowy jestem taka ciężka i przygnieciona
rozpłaszczona bez całej nie wypłukanej jeszcze siebie,
bez moich baloników.

śniły mi się wyrazy bez nazwy. ściskałam
poręcz a im wydawało się że ją
głaskałam.

obudziłam się a na mnie pełno ich chuchnięć, wydechów
i tym podobne. obudziłam się tuż za moim przystankiem.

III (hop, przeszkoda)

memłam swoje
normalne życie.
z okna patrzę jak chłopcy piją wódkę
i spalają papierosy, to nędzne zużyte rekwizyty.
tylko ten mały defekt powoduje że nie mogę
myśleć o niczym innym.
oni wszyscy mnie potajemnie pragną
odczytuję to z charakteru ich splunięć.
wiedzą że patrzę. poprawiają kieszenie.
wiem czemu mnie chcą.

kiedy nocą się cała chowam na prześcieradle
kiedy nocą ono się do mnie całe fałduje
stamtąd wąziutko sączy się światełko.






***


siedzimy z muminem na przystanku.
mumin jest nieogolony i
patrzymy się w górę. pomarszczone.
rozpychające chmury. ładne. gdzie.
z balonika w którym jesteśmy jakby uszło
skutecznie powietrze. i autobus ma teraz krótszą
do nas drogę. spóźnienie i tak wpisane jest w
miastobraz.

- porządne warszawskie chmury i niebo - mówi.
ja opowiadam coś, kiwam głową, mocniej zapieram się
w ławce, patrzę uważnie.

jestem taki cichy w swym buncie.






wiersz dla niepoznaki


palec w ucho kawusi
(i już jest substytut)

okiem na wstrząsająco indywidualne
i piękne paznokcie z których odchodzą żyłki
jeszcze nie modne w prasie kobiecej,
okiem na wielokrotne nieświadome uszczerbki ubrania
i wszystkie te igiełki ruchów, spojrzeń (dla czego
patrzy?)
(dla kogo patrzy?), słów o jednym
konkretnym wektorze
prosto w ---

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

próbowałem się zakłamać i nie wyszło tylko
weszło jeszcze bardziej i dotyka - z dziesięciu
trudniejsze dziewiąte od czwartego.
na kolację jajka z majonezem i patrzenie
w żaluzje.
i patrzenie w żaluzje.






gdzieś tak, niemal w okolicach


znów wczytałem świetlickiego i nie mogę pisać.
ręka wyrastająca z papierosa,
ręka zaciskająca się na szyi, pod ręką krtań.
ćwiczenia z tekturowymi drzwiczkami przydały się jednak.
charczę rzeczowniki, daty, notatki, zachody słońca,
mlaskające mgłą poranki,

i nie wypowiem imienia bo sam nagi
stanę przed sobą, palec w bliznę po
wycięciu wyrostka wsadzę i pomiącham.

siniaki się. wykrzywiam tonację modlitwy.
wszechświat pętli się, powtarza,
huczy w sobie pomrukiem po dawnym, odległym
już świetle.

gdyby żyli
wszyscy młodo zmarli poeci
napisaliby wszystkie najgorsze wiersze świata.

(wisieć, utonąć, kompilować, krzyczeć za kobietą,
pić, palić, onanizować sprawnie, leżeć, spalać,
gwiazdy, krzyczeć w siebie, ręce prostować, krzyczeć
w siebie, na około trawy)




prawda o szczęściu


dawno, dawno temu,
za siedmioma górami i
za siedmioma morzami
i

żyli długo i szczęśliwie.


Marcin Cecko [ mako@waw.pdi.net ]------------------------





poprzednia strona ||| spis treści ||| następna strona
aktualny: flash ||| archiwalia ||| linki ||| kontakt ||| spis autorów |||