![]() |
Czemu nie? Umieszczę Cię w czwartym numerze "A.", poobnażam, do łóżka przywiążę, czymże ja Cię przywiążę, maminym szalikiem Cię przywiążę, po numerze kołnierzyka koszuli (trzydzieści dziewięć) rozerwanej, precz FRUUU rzuconej rozpoznają Cię wszyscy, ![]() Wszyscy. Taki mój ojciec. (Pojechaliśmy dziś na działkę. Przepłoszyć krety, jak się okazało na miejscu. W elektronicznym strachu na krety skończyły się baterie (elektroniczny strach na krety jest nieduży, zielony, w niebieskim berecie, krety uciekają z wrzaskiem). Tata: rany boskie, nie mam baterii, gotowe mi zjeść jałowiec. I trzeba było płoszyć. Biegaliśmy po okolicy. KRZYCZĄC. Właściwie to taki był tylko plan. Ale pojawił się problem sąsiada za płotem, przed którym uchodziłeś do dziś dnia za sympatycznego, rozsądnego inżyniera, lat koło pięćdziesięciu dwóch, trzech. Sama nie uchodziłam natomiast za nic takiego znów nadzwyczajnego, (latem nadeptywałam na szlauch i zeskakiwałam z niego dopiero wtedy, gdy przechodził obok zamyślony pies Ktoto, nagle mokry i pogubiony wśród jałowców dużych i całkiem jeszcze małych) więc nie miałam nic do stracenia. Mogłam płoszyć, co tam. Ale jest, jest po prostu w człowieku coś takiego, co nie pozwala mu choćby przechadzać się z założonymi z tyłu rękami, pokrzykując od czasu do czasu SIO. SIO. No SIO, ty krecie jeden. Skończyło się na podśpiewywaniu, raczej niedbałym. Tata chodził, ponury jak Bogumił Niechcic w kluczowej scenie z ziemią tłustą i ciężką smyrgającą pomiędzy palcy, a do głowy sympatycznej i rozsądnej przychodziły Żółte kalendarze na przemian z Jaskółeczką pośród buuuurzy. No coś okropnego. Ja ciągnęłam górne C: O Tannenbaum, o Tannenbaum, wie treu sind deine Blätter. Taka piosenka o bożonarodzeniowym drzewku, o drzewku iglastym, a może i o jałowcu. Cudownie tak igrać z krecim ciągiem skojarzeń. No bo i zeszły się na te nasze niedzielne występy wszystkie krety z okolicy, okropnie nami zaintrygowane, ziewając i trąc piąstkami jeszcze zaspane od zimy oczy. Byle jaki jałowiec, nie ma czego żałować. W nocy się rzucą i go pożrą, chrupiąc i mlaszcząc.) Więc taki mój ojciec. Tato, tato, no chodźmy już, krety są jak niedźwiedzie - śpią. (Gdy one już się tam przeciągały w najlepsze, ale nie miałam serca mu mówić.) Chodźmy, mam coś jeszcze machnąć dla Arytmii. Tata: aha. (Tato, tato, chodźmy już, bo w naszym kierunku zmierzają Marsjanie, bardzo zieloni i źli. Tata: aha.) Więc taki tata żyje w świecie być-albo-nie-być-jałowca-na-lewo-od-furtki. Kiedyś przyjdę, dygnę i powiem: dzień dobry, na imię mi Kasia, na nazwisko Słodownik, całkiem jak panu, czy potrzebuje pan gosposi? Tata: a co pani wie o takim, dajmy na to, jałowcu? Tata. Więc taki tata się o niczym nie dowie. O Tobie też nie. Nikt się nie dowie. Ponuro: bo któż to przeczyta. Zresztą, zróbmy EXPERYMENT. Powiem tam coś wprost niebywałego. I zobaczysz, nikt nie zareaguje. Nikogo tam nie ma. Ja im właśnie objawiam trzecią tajemnicę fatimską, przepis na eksperyment filadelfijski, składniki na szarlotkę miesiąca, a oni WSZYSCY poszli na łyżwy. Zresztą, zostawmy. To są najintymniejsze moje listy, w których mogę chodzić w samych pończochach w lamparcie wzorki, powiedzieć że na jutro przewidywane jest zachmurzenie duże z przejaśnieniami, bez opadów. A jutro znów niepotrzebnie zginie tysiąc parasoli, pozostawionych gdzieś w autobusie, i smutnych. Kasia Słodownik [ kasia_sl@wa.home.pl ]------------------------ |
![]() poprzednia strona ||| spis treści ||| następna strona aktualny: flash ||| archiwalia ||| linki ||| kontakt ||| spis autorów ||| |