![]() |
Jeżeli pomyślimy o surrealizmie w malarstwie, niewątpliwie jedną z pierwszych postaci, która stanie nam przed oczami będzie Salvador Dali. Swego czasu przygodę z malarstwem zaczynałem właśnie od tego hiszpańskiego ekscentryka. Tymczasem sztywne reguły nowego kierunku dość wcześnie wykluczyły malarza z kręgu surrealistów. Nie warto wnikać, czy rzeczywiście Dali zdradził grupę, pokłócił się z papieżem ![]() Na pewnym etapie obrazy markiza (autokreacja) stały się jedynie efektownym i perfekcyjnie namalowanym towarem komercyjnym, zestawieniem przedmiotów i rzeczywistości, nie tyle sublimujących w surrealistycznym przekazie jakie nieuświadomione czy podświadome przeżycie, co orgią znaczeń i form, zestawioną w celu wywołania jak najpotężniejszego efektu wizualnego. Zabawne, według mnie, Dali skomercjalizował treść genetycznie od tego daleką, tak jak Andy Warhol postąpił w sztuce odwrotnie, niejako odkomercjalizowując treści z genezy komercyjne. Doskonały warsztat (10 punktów w skali Vermeera - ode mnie) i niebanalna wyobraźnia twórcy czynią z tych późniejszych jego dzieł sztukę wysokiego lotu, nie tyle może do refleksji i "przeżycia" co zachwytu graficznym fajerwerkiem. Ja odnalazłem zaś w pamięci dwa wczesne obrazy Salvadora Dali, przy których doznałem kiedyś tego "wieloznacznego" uczucia obcowania ze sztuką, wrażenia psychicznego czy emocjonalnego deja vu, otwierającego w pamięci dawno zabliźnione rany, budzącego do refleksji nad czymś wypartym z codziennego życia, wprowadzającym wrażenie nieokreślonego niepokoju, odsłaniającym na chwilę rąbek Tajemnicy. Pierwsze dzieło, nie znam na pewno jego techniki, nie wiem czy to obraz olejny, podmalowany na papierze czy desce, (może wspomagany sangwiną?), o którym chcę tu wspomnieć jest mało znane. Tytuł jego: "Postać kobieca z kwiatową głową". Ten motyw wielokrotnie przewija się na płótnach Dalego. Ten, prostszy strukturą i formą od innych, działa na mnie magicznym nieomal przyciąganiem, od momentu gdy kilka lat temu wyszperałem go z pomiędzy innych reprodukcji na Sławkowskiej w Krakowie, by pózniej długo się weń wpatrywać w świetle świec rozpuszczonych w reflaksach kolejnych kufli piwa we Free. W pustej, brązowawej przestrzeni pola, pustyni, plaży(?), znajdują się dwie postacie. Mocno narysowana postać nagiej kobiety i ledwo zarysowany klęczący za nią mężczyzna. Kobieta nie ma głowy, w tym miejscu jest kulisty bukiet kwiatów, dumnie wyprostowana nie okazuje postawą żadnych emocji. Mężczyzna klęcząc na jednym kolanie wyciąga w stronę kobiecej postaci dłoń, opierając ją na ziemi. Nie, myślę, że nie w geście żebraka, w geście najwyższej prośby. Może zresztą dloń po prostu zbiera umieszczoną na ziemi maleńką fasolkowatą muszelkę. Kobieta nie widzi tej ręki, odwrócona jest tyłem, jeżeli ma oczy to i tak nie widzi nic oprócz kwiatów.... Mężczyzna ma sumiaste wąsy, można domyślać się w nim malarza, kobieta nie ma raczej kształtów Gali. Zrobiłem wiele luźnych kopii tego obrazu, mężczyzna tracił wtedy swoje sumiaste wąsy zyskując na opuszczonej głowie długie opadające złote włosy, lepiej zakrywające to co działo się pod nimi..... twarz kobiety pod czardaszem kwiatów nabierała tylko mi znanych rys... Drugie dzieło należy do bardziej znanych (acz z wczesnego okresu) obrazów Dalego, utrzymany w słonecznorozświetlonej żółtej tonacji "Fantom Chariot". To tytuł angielski, z którym zetknąłem się pierwszy raz oglądając ten obraz. W języku polskim występował tłumaczony na dwa sposoby, bynajmniej nie jednoznaczne: "Widmo bryczki" albo "Powóz duchów". Różnica jest oczywista, osobiście wydaje mi się, że ![]() Wszystkie plany obrazu zalane są słońcem, a w centralnej jego części łatwo przeoczyć jadący wertykalnie od patrzącego, prawie rozmyty przez obmywające go światło powóz. Zdąża on w kierunku widocznego na ostatnim planie miasta, informują nas o tym między innymi zostawione za bryczką na miękkim (pustynnym?) złoto-brunatnym podłożu ślady kół. Główną koncepcją tego obrazu jest, często stosowane przez Dalego, ale rzadko tak ekspresyjne złudzenie powtarzalności kształtów. Tu bowiem postać siedząca w powozie i grzbiet konia okazują się być, po wnikliwym spojrzeniu, budynkami odległego miasta. Czy więc w powozie nikogo niema? Może nie ma miasta do którego zdążają? Albo bryczka z jej pasażerami jest jednocześnie w drodze i już dotarła do celu? Dalej stawiane pytania, albo ich brak i spokojne wpatrywanie się w ten przekaz Salvadora mówią mi o sile i artyzmie tego dzieła. Gdybym był fizykiem, może pomyślałbym w tej chwili o jakiejś, "bardzo szczególnej" teorii względności. Omijając próby scalenia mechaniki kwantowej z twierdzeniami einsteinowskimi, zakotwiczyć porządnie teorię łączącą fizykę z metafizyką. Wszak u Arystotelesa te książki stały obok siebie. :) Mateusz Droba [ demiurg0@box43.gnet.pl ]------------------------ |
![]() poprzednia strona ||| spis treści ||| następna strona aktualny: flash ||| archiwalia ||| linki ||| kontakt ||| spis autorów ||| |