![]() |
![]() Reszta pojechała załatwiać powrotne wizy w ambasadzie irańskiej. Na razie za nami 13 dni podróży i zaledwie 4 noce spędzone w hotelach. Rodzące się podejrzenia o ukryty masochizm, próbujemy usprawiedliwić faktem, że do wymarzonych Indii pozostało zaledwie 25 km. ECONOMIC CLASS 30 kilometrów na godzinę, w tym kraju chyba nikt nigdy się nie spieszy. Pociąg z Quetty wyruszył w liczącą 1200 km trasę o godz. 12. W zakurzonym przedziale spędziliśmy równe... 40 godzin. Piękne były tylko nazwy - "Pakistan Railway" i "Economic class". Za 20 dolarów otrzymaliśmy trzy miejsca siedzące, ![]() Początkowo skład skierował się na południe. Za zakratowanymi oknami rozpościerały się kamieniste równiny poprzecinane korytami wyschniętych rzek, pociąg przejeżdżał pomiędzy skalistymi wzniesieniami i co chwilę znikał w kilkudziesięciometrowych tunelach. W środku w tym czasie przybywało żółtego pyłu. Po pierwszej godzinie jazdy, siedzenia pokrywała milimetrowa warstwa kurzu. Szybko nawiązaliśmy znajomości. Na postojach, liczących niekiedy nawet po półtorej godziny, błyskawicznie obstępowali nas żądni wiedzy tubylcy. Skąd jesteście, gdzie i po co jedziecie - nawet najmłodsi Pakistańczycy zadawali pytania w języku angielskim. Nic dziwnego, już w podstawówce przez cztery godziny w tygodniu uczą się tego języka. Jako że biały mężczyzna stawiany jest w hierarchii wyżej od tutejszej kobiety, niejednokrotnie słyszeliśmy pochwały ![]() Teraz Polska Z morderczego pociągu w końcu wysiedliśmy w miejscowości Lahore. Przed nami dotarł tu już polski przemysł. Większość taksówek jeździ po mieście obklejona reklamami opon z Dębicy. Na drugi rodzimy akcent natknąć się można kupując piankę do golenia. Instrukcja w ojczystym języku oznajmia, że specyfik został sprowadzony prosto z Łodzi. Pomimo tego, iż jest to drugie co do wielkości miasto w Pakistanie, na pierwszy rzut oka wydaje się jak byśmy wylądowali w obskurnych, przepełnionych ludźmi slumsach. Dopiero wycieczka rikszą do angielskiej dzielnicy The Mall pozwala przenieść się w świat przypominający nieco bardziej Europę. Tutaj znajdują się wielkie hotele, banki i budynki rządowe. Pomiędzy gotyckimi katedrami natykamy się na muzeum w stylu mogolsko-wiktoriańskim i nowoczesny Meczet Shohada. W Muzeum Lahore można obejrzeć interesującą kolekcję obrazów, rzeźb i przedmiotów pochodzących z doliny Indusu. Miejsce to zaciekawi na pewno wielbicieli Rudyarda Kiplinga. To tutaj, w latach 1875 - 1893 pracował jego ![]() Karakoram highway? Po dwóch dniach szprycowania się Paracetamolem i czarnymi pastylkami z węglem, jako tako staję na nogach. - Nic ci nie było, jak mnie dopadło w Chinach, przez tydzień piłem tylko gorzką herbatę - beztrosko stwierdza Janusz, po czym biegnie zamówić taksówkę na dębickich oponach. Chwilę później ponownie zmierzamy na wschód. Informacji z ambasady nie można raczej uznać za rewelacyjne. Na ulicach Teheranu właśnie demonstrują studenci, stąd turyści z Europy nie są zbytnio pożądani w tym mieście: - Niewiele mogę obiecać, proszę zadzwonić za jakieś dwa tygodnie - tylko tyle powiedział konsul. Jadąc ciasną taksówką, na wszelki wypadek obmyślamy zastępcze warianty powrotu do domu. W zmęczonych umysłach rodzi się plan przeprawy drugą co do wielkości drogą na świecie - Karakoram Highway. Potem Chiny, Kirgizja i Rosja. Zanim to jednak nastąpi postanawiamy odwiedzić Nepal. Energetyczne owłosienie Pierwsze od kilkunastu dni piwo smakuje wyśmienicie. Siedząc w cieniu wielkiego fikusa, czekamy na Janusza, który jakieś 20 minut temu zniknął za drzwiami kantoru wymiany walut. Indyjska biurokracja jest przerażająca. Setki papierów, potwierdzenia, ksero paszportu - wszystko to po to by wymienić 50 dolarów. - Wiecie co, chyba jesteśmy w Indiach? - z tej okazji, spryskując się wodą z hydrantu, czekamy na jakiś cud. Na deskach obok młody Niemiec skręca się z bólu. Jeszcze przez najbliższych kilka dni nie weźmie do ust żadnej substancji gęstszej od wody. Podsuwane pod nos lekarstwa odtrąca z niesmakiem. Prosto z granicy jedziemy do Amritsaru. Miasto to, założone w 1577 roku przez czwartego guru Sikhów, jest głównym ośrodkiem kultu tej religii. Na każdym kroku spotykamy brodatych mężczyzn w turbanach. Niczym biblijny Samson od dnia narodzin nie ścinają ![]() 800-tysięczna metropolia niewiele różni się od spotykanych dotychczas. Jedyną nowością są bezpańskie krowy, wałęsające się wszędzie bez zamierzonego celu. ZŁOTA ŚWIĄTYNIA Pośrodku starego Amritsaru wznosi się największa sikhijska świątynia Hari Mandir. Odwiedzając to przepiękne miejsce, aż nie chce się wierzyć, że za białymi, marmurowymi murami otaczającymi ogromny plac, na każdym kroku czekają żebracy wyciągający ręce po jałmużnę. Przed wejściem obowiązkowo ściągamy buty i zakrywamy głowy. Mężczyźni, przytrzymując się metalowych łańcuchów, zanurzają się w świętym jeziorze otaczającym budowlę. Od pokrytej kilkudziesięcioma kilogramami złota kopuły, odbijają się promienie zachodzącego słońca. Jej kształt przedstawia odwrócony kwiat lotosu, symbolizujący troskę Sikhów o losy świata. Uzbrojony w włócznię strażnik wskazuje nam prowadzącą do środka groblę, zwaną Mostem Guru. Zbliżając się do budynku, coraz wyraźniej słyszymy nabożne śpiewy kapłana, odczytującego wersety z świętej księgi. Przed wejściem zostajemy poczęstowani ![]() Kiedy wewnątrz na moment przyklękamy obok tłumu wiernych, otaczająca nas bajkowa sceneria sprawia, że zapominamy o całym otaczającym nas świecie... Noc na chodniku Indie - mieszanka języków, bogactwo kultur i religii, magiczna kraina guru i świętych mężów. Jest to również kraj wielkich kontrastów. Porażają do tego stopnia, że wysiadając na dworcu kolejowym w New Delhi, zastanawiamy się co w ogóle tutaj robimy. Wszystkie opowieści o mistycznych doznaniach, cały mit, którym karmieni byliśmy w Polsce przez zachwyconych naszym pomysłem znajomych, pryska w ciągu jednej sekundy. Pierwsza rzecz to panoszący się wszędzie bród, druga - smród drażniący nozdrza, a trzecia... ogromny byk dostojnie przechadzający się po głównym peronie. Potężne bydle wolnym krokiem zmierza wprost do drzwi poczekalni dla podróżnych. Przygniecieni ciężkimi plecakami, nieśmiało idziemy za nim. Stacja czy stajnia? Ogromna hala wypełniona jest ludźmi. Jak się później okaże, Hindusi są dosłownie wszędzie. Zmęczeni mężczyźni kładą się nawet na wysepkach ulicznych rond, gdzie trochę łatwiej znaleźć nieco wolnego miejsca. Nic dziwnego - ![]() W centralnym miejscu, pomiędzy rozłożonymi na matach ludźmi, leży drugi okaz rogatej trzody. Tym razem jest to przedstawicielka płci pięknej. Samiec zajmuje pozycję obok, wcześniej beztrosko oddając mocz pod jedną ze ścian. Na kilkadziesiąt osób, uwagę na tę czynność zwracamy oczywiście tylko my - biali przybysze z nieskazitelnie czystej Europy. Aby dowiedzieć się tutaj czegoś konkretnego, trzeba uzbroić się w cierpliwość. W końcu trafiamy do, znajdującej się w niewielkiej kanciapie, informacji turystycznej. Po udzieleniu odpowiedzi na dręczące nas pytania, starsza pani w bordowym sari, podaje nam do wypełnienia coś, co przypomina księgę gości. Wśród setek wpisów z całegoświata, wyłapujemy jednego Polaka. - W rubryce "Obsługa" napiszcie: bardzo dobra - prosi informatorka, obdarzając nas słodkim uśmiechem. Wzorem poprzedzających nas turystów, robimy to bez zastanowienia. Raj dla palaczy Woda kapiąca z nieszczelnego prysznica zmywa brunatne krople krwi z błękitnych kafelków. Tutejsze karaluchy mają po 2,5 cm długości. Zabicie takiego gada stanowi nie lada wyczyn - rzadko kiedy skutkuje jedno uderzenie butem. ![]() Nad główną ulicą wzrok przykuwa, powiewająca na wietrze flaga z liściem marihuany, namalowanym na tle w kolorach reggae. Zielona strzałka prowadzi do pomieszczenia wypełnionego asortymentem, który oczarował by pewnie każdego palacza ganji. Na półkach leżą pudełeczka z wygrawerowanymi liśćmi, maleńkie lufki z drewna i laboratoryjne zestawy do zmontowania fajek wodnych, umieszczone w walizeczkach wyłożonych aksamitem. - Tu jest poręczny zestaw do zrobienia fajki z butelki po coli - wyjaśnia uczynny handlarz, pokazując nam sprytne ![]() Kiedy wracamy na główną ulicę, nagle przyklęka przed nami potężny słoń. Ubrani w prześcieradła mężczyźni, wychylając się z kosza na jego grzbiecie, proponują krótką przejażdżkę. Zabawa kosztuje jedynie 80 rupii, co po przeliczeniu daje jakiś 8 zł. Bezcenna klisza Siedząc na marmurowych schodkach, zachłannie wchłaniamy otaczającą nas atmosferę. Pomimo tego, że zapadł już zmrok, ulica ![]() Próbujemy w jakiś sposób pojąć obserwowaną rzeczywistość, atakującą nas niewiarygodnymi sytuacjami. Poskręcany staruszek, poruszający się na skleconej z desek konstrukcji, wyciąga rękę w niemym geście. Mija go mężczyzna bezwiednie wpatrzony w ziemię. Nagle w stercie rzuconych pod murem śmieci, dostrzega zużytą kliszę fotograficzną. Kiedy obwiązuje trofeum wokół pasa, na jego twarzy, na ułamek sekundy, pojawia się prawie niewidoczny uśmiech. - Haszysz, opium, brown sugar... - cichy szept słychać co kilkanaście metrów. ![]() Wiecznie szczęśliwy dzieciak Dosiada się do nas dwóch młodziutkich chłopców. Mają co najwyżej po 8-10 lat. Prosząc chociażby o jedną rupię, zaczynają opowieść o swojej dzielnicy. Kiedy dostają dychę, patrzą na banknot tak, jakby w swoim dotychczasowym życiu nie trzymali w dłoniach takiej sumy pieniędzy. Znikają na chwilę, po czym przynoszą śliwki zanurzone w słodkim syropie. Dwie porcje dla siebie, dwie dla nas. - Whisky nie jest dobra - oznajmia jeden z malców, pokazując nam zataczającego się mężczyznę. - Ten człowiek też nie. Zaraz po tym słyszymy historię o kasjerze z pobliskiego kina, który zawsze wygania go sprzed drzwi wejściowych. Opowieść przerywa pojawienie się rikszy z białymi na pokładzie. Widząc, że się zatrzymują, chłopak porozumiewawczo się uśmiecha i puszcza do nas oko. Nie mija nawet 10 sekund, jak stoi obok pojazdu i ![]() Uliczna sypialnia Nocną ciszę wypełniają jedynie oddechy śpiących mężczyzn. Zmęczone ciała leżą na prymitywnych wózkach, schodach i namiastkach chodników, wyścielonych starymi kocami. Ostatni ze sprzedawców zamykają dobytek i kładą się przed drzwiami sklepów. - To nie są bezdomni - tłumaczy brodaty sikh. - Przyjeżdżają tu do pracy z odległych miejscowości. Po kilku miesiącach wracają do swoich rodzinnych domów, przywożąc ze sobą trochę pieniędzy. Za miesiąc pracy dostają 2 - 3 tys. rupii. Śpią na ulicy, bo tak jest taniej. Wszystkie dni są takie same. Czas jakby stał w miejscu, tylko w sakiewkach powoli przybywa skrzętnie uciułanych pieniędzy. Wracając o hotelu, zastanawiamy się nad ![]() Grzegorz Król [tekst i zdjęcia]------------------------ |
![]() poprzednia strona ||| spis treści ||| następna strona aktualny: flash ||| archiwalia ||| linki ||| kontakt ||| spis autorów ||| |