zmień stronę poprzednia strona spis treści następna strona

Tomek Kaczkowski
Dariusz Piórkowski - bez sen

Jechał lewym, skrajnym pasem alei, wolno posuwając się popołudniowym szczytem w kierunku peryferii miasta. Kolejny raz musiał zatrzymać swoją Prelude, tym razem tuż za światłam ledwie zdążając zjechać ze skrzyżowania. Obok, całkiem blisko na wysepkę przystanku z przeciwnego kierunku podjechał tramwaj. Otworzył drzwi, ludzie wsiadali, wysiadali, niektórzy podbiegali przepychając się nieco. Motorniczy czekał na zmianę świateł. Kierowca hondy uchylił szybę aby wpuścić trochę zimnego powietrza. Do wnętrza dotychczas odizolowanej przestrzeni auta wdarł się podmuchami świat zewnętrzny. Spojrzał w górę przez okno samochodu na pasażerów tramwaju siedzących wyżej. Milczące twarze, zastygłe myśli. Przy drugiej wielkiej szybie siedziała ona. Nie znał jej. Była ładna. Wełniana czapka w stylu trochę retro, rodem z "Love story" mocno naciągnięta na uszy. Spod niej wyziera kilka kosmyków rudych włosów. Pociągła twarz z małym nosem i widocznymi kośćmi policzkowymi. Patrzyła w dal. Przyglądał się jej już teraz nie patrząc na nic innego. Gdyby tak mogli się spotkać, gdzieś, raczej szybciej niż później ( bo czas nie czekał ). Zaczął analizować możliwości. Jechała od strony uniwersytetu do centrum a może dalej, do dzielnicy fabrycznej? Studentka - chyba już nie, aczkolwiek trudno było tak naprawdę osądzić. Przynajmniej z jego pozycji, z dołu, zza podwójnego szkła, widząc ledwie ramiona zasłonięte szalem i twarz. Oczy raczej młode ale już skupione. Zamyślone. Może akademiczka? Sprzątaczka chyba nie bo zazwyczaj pracują rano, przed wszystkimi albo późnym wieczorem, po innych. Na sklepową ( dziś zwaną zwykle asystentka handlową) o tej porze za wcześnie. Z tyłu usłyszał wściekły klakson. Odwróciła głowę w jego kierunku i uchwycił jej spojrzenie. Zielone światło. Dla tramwaju, który przyspieszył niemal szarpnięciem. Przesunęła się przed nim milcząco jak w niemym kinie. Tylko świst żelaznych kół po szynach wdarł się do jego świadomości. No i znowu ktoś trąbił natarczywie kogoś ponaglając. Prelude wciąż nieruchoma, została zostawiona daleko w tyle przez poprzedzający sznur samochodów. Nie od razu zorientował się , że o niego tutaj chodzi. "Na co czekasz idioto!"- wyczytał z wykrzywionych ust i zabijającego wzroku kierowcy samochodu za nim gdy zerknął w lusterko. Patrząc za odjeżdżającym tramwajem w końcu nacisnął pedał przyspieszenia. Zniknęli, przestali istnieć, dla siebie. Nawzajem? Odeszli do swych światów jakich tysiące i setki tysięcy codziennie krąży wokoło, przenika się, zazębia, rozrywa, pęka i tworzy na nowo. Zaistnieli w ułamku wieczności a potem ona odjechała. Dla niego. Na zawsze? Na chwilę?

Była zmęczona i z prawdziwą ulgą zdobyła miejsce siedzące. Teraz tylko wytrzymać kilka przystanków. W tłoku, smrodzie (niestety) i chłodzie. Z jednej strony zawsze spieszyła się do domu, po pracy, która dawała mało zadowolenia a jeszcze mniej pieniędzy. Z drugiej strony do czego tak naprawdę gnała? Tak, w tym malutkim mieszkaniu na siódmym piętrze było cieplej niż w ich biurze projektowym. Mogła prawie bez ograniczeń robić co się jej podobało. Posłuchać na przykład arii na strunie G Bacha. Poczytać Szymborską. Napisać coś własnego. Znowu usłyszeć zza ściany ujadającego psa pewnie kopanego za młodu. Albo po prostu poleżeć w wannie w zapachu szyszki. Wziąć przysłowiową kąpiel w płatkach róży - jak żartowali koledzy z pracy. No i przede wszystkim uwolnić się od tego natrętnego kierownika. Czasami był nie do wytrzymania. Obiektywnie rzecz ujmując zupełnie przystojny ale gdyby widział siebie z boku… Oddychając zbyt szybko (sapiąc?) podchodził do jej biurka i wtrącając swoje jakże cenne uwagi do rysowanego na ekranie komputerowym projektu nachylał się, zbliżając swą twarz do jej twarz. Prawie czuła intensywny zapach gumy miętowej starający się zagłuszyć zgorzel dziąsłową. A spod koszuli ulatniał się niczym olejek fetor potu pomieszany z tanimi dezodorantami. Już nie musiała nawet myśleć o zaschniętych, żółtymi kropelkami moczu znaczonych wczorajszych gaciach. I te jego spojrzenia. Prawie westchnienia. Klakson na szczęście przerwał jej ponure wizje.
- A ten co mi się tak przygląda? - pomyślała w duchu - Jedźże człowieku, bo cię zaszczują tym trąbieniem.
***
Leżał skulony, bez ruchu, starając się prawie nie oddychać, jeszcze całym sobą chłonąc sen, który właśnie odchodził. Był na uniwersytecie, przeskakując przez pokryte mchem ławy z otworami na kałamarze ( więc chyba jednak podstawówka) z sali do sali spiesząc na zajęcia, niczym sztubak, lekko, przepraszając za wtargnięcie i w kolejnych podskokach do drugiej. I znowu. Hop, hop, hop. Spotykały go uśmiechy a on tylko odkrzykiwał urywając w pośpiechu głoski : - ...bry!, ...pszam!, ...kuje!, ...dzenia. I uśmiech tej grubej nauczycielki od rosyjskiego ( może liceum?) Był młody. Swobodny. Niewinny. Teraz czując odchodzące ciepło snu, i coraz śmielej atakujące tykanie zegara odmierzającego czas w dużym pokoju w dalszym ciągu nie poruszał się, marząc by sen trwał, starając się pielęgnować tę ostatnią chwilę do końca. Piękne uczucie nierzeczywistości. I wtedy znowu mu się przypomniała jej twarz. Jej spojrzenie. (Elite model look? - no nie, zdecydowanie zbyt szybko wyobrażał sobie niewiadomoco) Czy tamto spotkanie oczu dawało nadzieję? Jeśli tak , jak mógł ją znaleźć? Czy był jakiś wzór, pattern wokół którego się poruszała. Tak jak on. Tak jak my. Wtedy było około piątej, prawie ciemno. Koniec zwykłego dnia pracy. A więc czy skusić los, który właśnie kusił ? Czy był jakiś schemat zachowań codziennych? Czy może była wtedy w tamtym miejscu po raz pierwszy i ostatni w życiu? I szanse na powtórzenie są niewielkie. Zresztą co zrobi jak ją jeszcze raz w takiej sytuacji zobaczy? Wyskoczy z samochodu, zastuka w okno tramwaju i wręczy bilecik ? A może ją poprosi? O adres? Nonsens. Przewrócił się w końcu na drugi bok . Tamto prysło nieodwołalnie. Myśl pozostała.
***
Dobrze, że chociaż zapisała się na te Spotkania Sukcesu. Pompatyczna, trochę dziwnie brzmiąca nazwa ( dla jej pokolenia skojarzenia z ponurą historią świata nie miały zbyt wielkiego znaczenia) a tak naprawdę chodziło o pogadanie z ludźmi nowymi, innymi niż ciągle ci sami znajomi z pracy czy rodzina. Takie tam gadanie o dążeniu i niespełnieniu. Sukces - czym jest, jeśli w większości nie zwycięstwem nad innymi, nie nad sobą, absolutnie bo przecież wygrać ze sobą to nic innego niż pokonać siebie czyli powalić, skopać, zwyciężyć, przegrać, skazać na porażkę ( o paradoksie) Sukces jako zrobienie czegoś wbrew sobie, sukces w ujęciu natury lub kultury. Więc choć owe dyskusje były raczej bezsensowne to dawały możliwości zmierzenia się z obcymi, którzy w większości na te dwie godziny w tygodniu stawali się niezwykle otwarci. Nie piła więc nie mogła przynależeć do anonimowych alkoholików a koła w rodzaju gospodyń wiejskich jakoś jej nie ekscytowały. Nie lubiła też tych niemal sztucznie rozdmuchanych ćwiczeń natleniających, spolszczonego aerobiku, wykonywanych przez tlenione pamele w ciasnych, śmierdzących aerozolem piwnicach domów jednorodzinnych lub kamienic. Nigdy nie potrzebowała tych setki razy powtarzanych zejść i wejść na schodek dla zachowania figury czy zwalczenia nadwagi. Dlaczego oni starali się tak za wszelka cenę upodobnić do tych sztucznych postaw z telewizji, tych głupawych zastygłych uśmiechów czy strojów wpijających się w pośladki? Więc wolała spacery. Raczej po ulicach, szerokich prospektach z hulającymi setkami miniaturowych trąb powietrznych kręcącymi papierami i kurzem. Parki i lasy późną jesienią stawały się zbyt straszne, zbyt ciemne i pełne niekreślonych ludzi, poza psami, rowerzystami i biegaczami. Nie mogła posiadać zwierzaków bo zbyt długo musiałyby siedzieć same w zamknięciu i codziennej niepewności czy ich pani wróci, czy może to już początek śmierci? Głodowej albo z samotności. Dla niej pozostawała jeszcze Nina. Zawsze, no prawie zawsze była na każde zawołanie. Wierniejsza niż pies. Kochana Nina.
***
Dzisiaj jechał z postanowieniem rozpoczęcia poszukiwań na dużą skalę. Przede wszystkim założył powtarzalność zjawisk, więc będzie codziennie, szczególnie we wtorki ( wtedy właśnie minął się z jej tramwajem numer trzydzieści trzy, a jakże) między piątą o piątą piętnaście jechał lewą jezdnią alei patrząc po oknach mijanych tramwajów, niczym po wystawach. Ograniczył swoje pole tropienia do tej linii tramwajowej gdyż nie był w stanie przewidzieć skąd i dokąd jechała. A także czy była to podróż w określonym celu czy z konieczności. Założył, że była mieszkanką jego miasta bo ci zwykle siadają. No i jechała już kilka przystanków, bo ci mają możliwość upolować miejsce siedzące. No tak, przecież kilka przystanków przed Ich ( taki kryptonim nadał był już temu miejscu) skrzyżowaniem rzeczywiście stał stary, wielki biurowiec mieszczący setki firm i firemek.
Mijał dzień za dniem a on zawsze koło piątej wyskakiwał z biura jak opętany by później jechać niczym karawan lewą stroną trzypasmowej jezdni aż minie kilka przystanków i tramwajów zdążających w przeciwnym kierunku. Raz wydawało mu się, że oto odkrył Ziemię, samotny zagubiony żeglarz, Kolumb, ale wpatrując się w podobnie wyglądającą czapkę kobiety w tramwaju nieumyślnie, nieuważnie wpakował się na czerwone beemwu z przyciemnianymi szybami, które zahamowało zatrzymane poprzedzającym go sznurem samochodów. Zator. Kłopot.
- Panie, gdzie pan masz oczy? - usłyszał po głuchym odgłosie wgniatanej blachy oraz trzaśnięciu drzwi. On jeszcze wciąż miał głowę odwróconą na drugi wagon trzydziestki trójki. To chyba była ona?
- No nie, dopiero co odebrałem go z warsztatu ! - narzekał gość z beemwu przyglądając się szkodom z tyłu swego auta - będzie to cię drogo kosztować!
Odjechał (tramwaj) .Odjechała w nim? Na razie zmuszony szarpnięciem za klamkę do zwrócenia uwagi na stłuczkę. Wyszedł z hondy. Na szczęście niewielkie wgniecenie. Spojrzał na beemwu. No tak, odpadł cały zderzak. Niczym tandetny trabant.
- I to nazywają niemiecka solidnością - powiedział trochę z głośno.
- A co się nie podoba ? Może byś tak zwracał uwagę na jezdnię, baranie jeden - gość zaczynał wrzeć, podszedł blisko i był gotów do rękoczynów.
- Przepraszam, zagapiłem się - zreflektował się ale cokolwiek za późno. Kolega kierowcy beemwu już zatrzaskiwał za sobą drzwiczki uderzonego pojazdu i pośpiesznie zbliżał się zdecydowanym krokiem do miejsca gdzie stali obaj kierowcy. I wyrósł przed nim niczym wieża przed pionkiem. Schyliwszy głowę wycedził dobitnie :
- Kluczyki! - Polecenie było z rodzaju nie negocjowalnych, do wykonania ze skutkiem natychmiastowym. Nosiło znamiona wrogiego przejęcia, jakby określił w pracy zachowanie silniejszej spółki wobec mniejszej, ale najwyraźniej jego beztroska i mniejsze uszkodzenie spotęgowały agresję. - Kluczyki! - usłyszał po raz wtóry i zapewne ostatni. Chciał zaproponować numer swojego ubezpieczenia, ale pasażer beemwu był raczej zwolennikiem faktów dokonanych i działań bezpośrednich, wprost. Poza tym, po kilkusekundowych, nerwowych poszukiwaniach zaprezentował ledwie kserokopię z wyblakłymi datami. Tego było za wiele dla obrońcy praw mniejszości właścicieli niemieckich samochodów. Wyćwiczonym ruchem zaprezentował pod nos ( nie swój) rozpylacz gazu a następnie pochylając się włożył olbrzymie łapsko do Prelude i zanim zdążył zareagować w dłoni osiłka bez szyi niknęły ( bezpowrotnie) kluczyki wyszarpnięte ze stacyjki. No tak, teraz to już musi przyjechać policja. Tymczasem za nimi tworzył się już oczywiście długi sznur stłoczonych aut, pełen ciekawskich i niezadowolonych , pchających się jak najbliżej i najciaśniej kierowców.
***
Przekręciła kluczyki w stacyjce swojego Uno nareszcie szczęśliwa, że jest już naprawiony. Komunikacja miejska owszem była dobra ale na niedziele, gdyż w dni powszednie tłok i ścisk powodował, iż czasami czuła się jak w tokijskim metrze. Owszem korki uliczne nie były lepsze ale on uwielbiała jeździć więc nawet wytężony ruch jej nie zrażał. Musiała jeszcze wpaść dziś na zakupy do tego nowego centrum handlowego. Może przy okazji coś zje. Jechała w kierunku peryferii ale ruch jeszcze był duży, nawet niespodziewanie zaczął spowalniać i gęstnięć. No tak, albo znowu gdzieś rura wodociągowa pękła albo wypadek. Mając małolitrażowy samochód była w stanie podjechać blisko, wciskając się pomiędzy autobus i innego malucha. W końcu zatrzymała pojazd w kolumnie. Stali przez kilka minut. Poirytowanie niektórych zmusiło do otwierania drzwi i na stojąco niczym bociany zaglądania na przód. Odkręciła korbką okno i spytała kierowcę, który klucząc między autami wracał do swojego pojazdu z miejsca zdarzenia
- Co się stało?
- E, chyba nic poważnego, jakaś stłuczka. Biała honda wpadła na tyłek beemwu. Czekają na policję bo faceci się strasznie na sprawcę wkurzyli
No tak, ja to naprawdę mam pecha - pomyślała wystukując numer na płaskim telefonie.
- Nina, słuchaj - juz po chwili mówiła szybko do słuchawki, wciąż wypatrując jakiegoś ruchu na przodzie - jest korek i trochę się spóźnię. Pa!
Wreszcie ruszyli. Bardzo wolno, przejeżdżając rzuciła okiem na zdarzenie. Rzeczywiście naprawdę nic wielkiego. Prelude całkiem mocna. Chyba skądś już znała tego faceta. Biedak. Najwyraźniej jest niemal sterroryzowany. Ale patrzy w inną stronę. Skąd znała ten profil? Z kursu angielskiego? Z wieczornych rozmów w eSeS ? Nie, nie miała pojęcia. Przyspieszyła i jej bordowe Uno pognało dalej. Wyraz jego twarzy pozostał zapisany ( nieświadomie?) w jej pamięci (podświadomości?).
***
Zatrzymali mu samochód "do wyjaśnienia". To znaczy ci poszkodowani wezwali swoich kolesi, holowników i wszystko poszło szybciej i sprawniej, zanim przyjechali stróże prawa i porządku. Później jeszcze władza wlepiła mu mandat. Może to i lepiej. Bo od wtedy przerzucił się na tramwaje. Tylko teraz dokonywał juz cudów ekwilibrystyki jeśli chodzi o sposoby tropienia oraz kierunki przemieszczania się tam i z powrotem. Przyjeżdżał do biura dużo wcześniej tylko po to aby wyjść przed czwartą i pojechać na tę wysepkę gdzie dwa miesiące temu zdarzył mu się sen. Około piątej, gdy tramwaj trzydzieści trzy podjeżdżał tylko czekał na otwarcie drzwi. Wskakiwał do drugiego wozu, rozpychając się łokciami, i rozglądał się dookoła rozpaczliwie. Motorniczy, który stale prowadził tę trasę już po kilku dniach poznał jego zwyczaje. Inni codzienni pasażerowie, niemi uczestnicy w jego spektaklu byli trochę zaskakiwani albo poruszeni, szczególnie ci wysiadający. Raz nawet zaczaiła się na niego straż miejska z kanarami ale przecież nie jechał więc nie musiał mieć biletów. A poszukiwanie nie było w zasadzie zakazane. Po kilku tygodniach bezskutecznych wędrówek w tłoku, przemierzając od końca do początku setki wozówTomek Kaczkowskitramwajowych nie zmienił taktyki. A nawet się mocniej zawziął. Szef w pracy zdążył się przyzwyczaić do niecodziennych pór wyjść a koledzy raczej nie wytykali go palcami. Poza kilkoma uwagami zbywali jego ekscentryczne zachowanie ledwie wzruszeniem ramion ( w końcu była to chyba metropolia). Pewnego dnia gdy jak zwykle już dyżurował na wysepce na Ich skrzyżowaniu a potem wskoczył do wozu rozglądając się po ludziach ( jak zwykle) po prostu nie zdążył wysiąść. Ruszyli, a on wściekły przytulił się do okna z myślą, że wysiądzie na następnym. Spoglądał beznamiętnie przez okno. Ostre hamowanie rzuciło wszystkich do przodu. Niestety, jakiś dostawczy wóz pełen plastykowych butelek z napojami gazowanymi zatarasował ich torowisko a na dodatek po drugiej stronie jak zwykle samochody ślimaczyły się trzema pasami. Rozmaite fiaty, polonezy, citroeny, pełne ludzi spieszących do domów, do stołów, do obiadów, do kapci i fotelów. Sunęły pojazdy powoli, sznurkiem. Między nimi bordowe Uno. Patrzył i oto ujrzał. Ją za kierownicą. I oniemiał wcisnąwszy nos w zaparowaną szybę.
- To przecież ona! - wyrwało się bezwiednie z jego ust. Bez czapki wyglądała trochę inaczej ale to była ona. Z całą pewnością. Jechała lewem skrajnym pasem, w kierunku peryferii. A on stał wciśnięty tłumem do okna trzydziestki trójki. Wpatrzony w jej twarz, proste włosy, harmonijny nos, stał oniemiały, bez ruchu. Tramwaj ruszył nagłym szarpnięciem i Uno oddalało się nieubłaganie. Czyżby znowu mieli się minąć? Zdaje się, że dostał drugą szansę. Żeby ich światy, ich zaklęte kręgi zaszły na siebie, zakreślając pole wspólne. Rzucił się jak tygrys. Awaryjny hamulec. Szarpnięcie. Czerwony przycisk drzwi. Za plecami zostawił okrzyki:
- Uwaga, wariat! Ej, stój! Co się stało?! - gdy po chwili był na zewnątrz, na jezdni. Tym razem nie spojrzała na niego, ale nie szkodzi. Była coraz dalej. Jednak tym razem działał błyskawicznie. (Instynktownie? Podświadomie?) Najbliższa taksówka nie była zajęta to znaczy nie zauważył nikogo na tylnym siedzeniu. Poczekał aż zatrzyma się zupełnie na czerwonym świetle, szarpnął za klamkę i wskoczył do środka.
- Panie, coś Pan? - taksiarz rzucił odwracając głowę - Mam zlecenie, nie jestem wolny.
- Widzisz Pan to bordowe Uno - nie zwracał uwagi na jego słowa.
- Wypadaj ciulu bo przypierdolę - taksiarz, rodem ze Śląska, też był od tych faktów dokonanych .
- Zaraz, zaraz, kolego grzeczny. Chcesz stracić licencję ?
- tutaj obycie w sferach biurokracji i zdecydowanie wzięło górę - sytuacja nadzwyczajna, force majeure, i płacę podwójnie. Był powściągliwy w słowach dążąc do celu. Zielone światło.
- Ruszaj! Za Uno, o tam ! - wskazał dla pewności wyciągniętą dłonią przed nosem taksówkarza - przed niebieskim polonezem.
Taksiarz wzburzony choć równie powodowany ciekawością sytuacji chwycił za radiotelefon i poprosił o zastępstwo w kursie. Tymczasem jego pasażer wyciągając szyję w napięciu spoglądał przez przednią szybę.
***
Siedziały w kawiarni, pod ścianą. Nigdy przedtem tutaj nie był. "Cafe Les Loves". Brzmi nieco jak homary, francuskie wino i miłość? W tle trochę nie pasująca do jaskrawego wystroju wnętrza sącząca się z głośników pieśń L. Cohena. Właśnie zdobywał Manhattan, a potem Berlin. Wszystko nie ważne. Była w jego zasięgu. Na wyciągnięcie ręki, ale już nie na ulicy, w mijanym tramwaju. Usiadł przy półokrągłym barku nie zdejmując płaszcza. Patrząc przed siebie widział ją w lustrze. Była jego. Nieodwołanie. Zamówił kawę. Powoli spływało z niego zmęczenie ostatnich miesięcy. Była rzeczywiście ładna. Figura całkiem proporcjonalna, zwyczajna koszula i szara spódnica. Trochę srebra oplatało lewą dłoń. Sznur koralików nad kostką? Ta druga dosyć puszysta, cała na czarno, co jakiś czas pochylała się szepcząc do ucha. Śmiały się, popijając zielonkawe drinki z parasolkami. Co jakiś czas ich głos, jej głos, docierał do jego uszu. Nie był w stanie rozpoznać żadnych słów ale sam dźwięk, natężenie. Jej modulacja. trochę zbyt gardłowa, niższa niż się spodziewał. Rozpiął płaszcz, poprawił się na wysokim stołku i zawahał się. Po raz pierwszy tego wieczora. Nie wiedział czy się przysiąść czy może odejść. Potem złapał jej wzrok gdy wchodziła jakaś bardziej hałaśliwa grupa. Ona po prostu podniosła głowę rzucając spojrzenie na salę i barek. Nic nie poczuł. To znaczy nic na co oczekiwał. Czego powinien był się spodziewać. Wtedy zawahał się po raz drugi. Ale jeszcze nie dawał za wygraną. Jako to? Tyle wyrzeczeń na nic? Nie, to niemożliwe. Zdjął płaszcz, zszedł ze stołka i powiesił go na haku. Dalej rozmawiały zajęte sobą. Nawet się ucieszył. Nagle, znikąd przyszedł strach. Zaczął się obawiać, że ot, tak podejdzie do niego i spyta jak ma na imię. Albo - czy już się gdzieś nie spotkali, czy coś w tym rodzaju. Zawahał się po raz trzeci. I ostatni. Rzucił banknot na błyszczący blat , prawie podbiegł do ściany. Był teraz spięty do granic wytrzymałości. Żeby tylko nie zwróciła na mnie uwagi - błagał los nakładając w biegu płaszcz. Na zewnątrz zaczęło siąpić. Zaciągnął się głęboko papierosem. W pobliżu zobaczył wiatę przystanku. Postawił kołnierz i odszedł w ciemność, nie czekając na żaden autobus.
***
Nienawidziła jeździć nocą gdy jeszcze na dodatek było ślisko i wietrznie. Ale Nina wkurzyła ją dzisiaj znowu. Musiała natychmiast wracać do domu. Nie mogła zostać u niej dłużej. Nie dziś wieczór. Coś najwyraźniej psuło się między nimi. I na dodatek jeszcze ten pomysł by wahadełkiem sprawdzać jej prawdomówność. Dobra, wygląda na to, że na razie wyczerpały pokłady uczucia przeznaczone dla siebie nawzajem - podsumowała przeskakując kałuże w drodze do zaparkowanego przy chodniku samochodu. Otworzyła drzwi i przytrzymując lewą ręką długie poły płaszcza wsiadła do środka. Zablokowała centralny zamek i położyła dłonie na kierownicy. Siedząc przez chwilę w deszczu bębniącym o dach patrzyła na krople spływające po przedniej szybie.
- Mam! Nareszcie! - prawie się uśmiechnęła. W końcu przypomniała sobie skąd zna twarz tego faceta, który przyglądał jej się przy barze w eLeL ( co on u licha tam robił?). Tak, to było wtedy w korku, stał przy białej Prelude oglądając się za przejeżdżającym tramwajem. Było w nim coś dziwnego, nieokreślonego. W jego ruchach. Postawie. Coś innego. Niezwykłego. Zadowolona ale i zaskoczona przekręciła kluczyk w stacyjce, włączyła wycieraczki i ruszyła. Jednak nie mogła pozbyć się wrażenia , że gdzieś poza tamtym zdarzeniem już wcześniej go spotkała. Dojeżdżając do skrzyżowania zwolniła. Żółte światła pulsowały oślepiająco niczym jedyne oznaki życia w uśpionym mieście.

Dariusz Piórkowski [ Dariusz.Piorkowski@hydro.com ]------------------------





poprzednia strona ||| spis treści ||| następna strona
aktualny: flash ||| archiwalia ||| linki ||| kontakt ||| spis autorów |||