![]() |
Czytelnik napisał do mnie, że Arytmia marnuje się hołdując stylowi nadmiernie wyważonemu i stroniąc od ekstremów. Kto wie - pomyślałem, może jest w tym trochę racji. I zaraz postanowiłem dokonać jakiejś spektakularnej odmiany. Ponieważ jednak ![]() Najpierw siedziałem bez ruchu, a potem poszedłem zrobić sobie kawę. Kawa pobudzi mnie do myślenia - tłumaczyłem sobie w duchu. Z filiżanką kawy siedziało się zdecydowanie lepiej. Po pierwsze było czym zająć ręce, po drugie aromat rozchodzący się wokół nadał memu siedzeniu wymiaru intensywnej pracy. Wiadomo. Kawa. W dwudziestej minucie, kiedy filiżanka świeciła pustką, a aromat gdzieś się ulotnił, postanowiłem wesprzeć się delikatnym podkładem muzycznym. Zacząłem grzebać w płytach i przerzucając pospiesznie krążki natrafiłem wreszcie na stosowny materiał. Muzyka zaraz wypełniła pokój, a ja z uczuciem ulgi zasiadłem nad kartka papieru po raz kolejny. Myśli goniły się jak szalone i wystarczyło tylko jakoś je zapisać. Po kolejnych trzydziestu minutach, kiedy właśnie nuciłem jeden z moich ulubionych motywów, naszła mnie ochota na kubek herbaty. Uznałem również, że cholerna muzyka tak naprawdę rozprasza mnie, zmuszając do koncertowania się nie na przedmiocie mojej pracy, tylko na bliskim sercu pobrzękiwaniu z głośników. Wstałem, wyłączyłem płytę i poszedłem po herbatę. Z gorącym kubkiem w ręku wsunąłem się w fotel i położyłem nogi na biurku. Temat powoli zaczął się krystalizować. W którymś momencie chwyciłem za ołówek. Zbudził mnie jakiś hałas za oknem. Przetarłem oczy i powoli rozprostowałem zdrętwiałe ciało. Potem wstałem żeby pozbierać skorupy rozbitego kubka spod fotela i zmienić koszule na suchą i nie poplamioną herbatą. Trochę kręciło mi się w głowie, co złożyłem na karb wyczerpującej pracy twórczej i uznałem, że najwyższy czas coś zjeść. Pora była wyraźnie obiadowa. Z talerzem chińskiej zupki zasiadłem przy kuchennym stole i spróbowałem podsumować efekty mojego wysiłku. Po pierwsze dokonałem trudnego wyboru tematu, to znaczy okroiłem ilość pomysłów do tych najlepszych. Prawdę mówiąc miałem jedynie dwa pomysły, ale za to oba wydawały mi się dobre. To mogło wynikać z faktu, że rzadko moje pomysły są złe. Po drugie po odpowiedniej ilości czasu przeznaczonego na pracę koncepcyjną byłem gotów do sporządzenia wersji pisemnej tekstu i to, jak czułem, od razu w wersji ostatecznej, z pominięciem próbnej. Okazuje się, właściwe rozłożenie ciężaru pracy pozwala zaoszczędzić sporo czasu. Umyłem talerz i spojrzałem na zegar. To była pora mojej drugiej kawy. Starałem się niemal rygorystycznie przestrzegać planu dnia jaki sobie swego czasu narzuciłem, bowiem tylko żelazna konsekwencja pozwala osiągać właściwe efekty. Praca twórcza tylko pozornie wydaje się wolna od schematów, w rzeczywistości pełna jest nużących nawyków, ale tylko taka metoda pozwala zachować kondycję umysłową i ciągłość pracy. Z kawą wróciłem do biurka, bo choć była to pora mojego relaksu, uznałem, że tego dnia zdecyduje się na nieco większą aktywność. Usiadłem, przysunąłem czystą kartkę i patrząc gdzieś za okno zacząłem w myślach układać pierwszy akapit. Brałem małe łyki kawy i zmagałem się z materią słowa, aż wreszcie uznałem, że pierwszy akapit jest zwykle zbyt trudny, by od niego zaczynać budowanie tekstu. Zawsze można dołożyć go na końcu, do całości tekstu, jest wtedy bardziej zwarty, mniej przypadkowy. Skupiłem się więc na dalszej części. Nim kawa całkiem wystygła poddałem się. Człowiek obdarzony otwartym i niepoślednim umysłem jest, jak się okazuje, również bardziej podatny na uzależnienie od poczucia obowiązku. Zaledwie trzy tygodnie temu ustaliłem swój żelazny plan dnia, a już mój organizm tak trwale zaakceptował jego wymogi, że w godzinach przeznaczonych na relaks nie jest w stanie podjąć żadnego większego wysiłku. Jest w tym niewątpliwie coś pięknego, ludzkiego. Oczywisty związek ciała z filozofią natury. Drzemka bardzo mi pomogła. Wstałem rozluźniony i ze świadomością jasnego umysłu. Przemyłem twarz zimna wodą, oddałem mocz i usiadłem za biurkiem. Za oknem zapadł już zmierzch. Pierwsze zdanie ułożyło się samo. Chwyciłem za ołówek. Niestety, nagle okazało się, że ma złamany rysik. Widocznie uszkodził się podczas wypadku z kubkiem. Sięgnąłem więc do szuflady w poszukiwaniu długopisu. Żadnego nie znalazłem. Przetrząsnąłem tę i inne szuflady biurka - bez rezultatu. Nic nie dała również wizyta w kuchni, gdzie zwykle leżał wkład do sporządzania listy zakupów, oraz przewrócenie do góry nogami sterty gazet w ubikacji, wśród których zawsze pałętał się ogryzek ołówka do rozwiązywania krzyżówek. Chodziłem po pokoju w tę i z powrotem. To ponoć doskonała metoda na pogrążenie się w takiej koncentracji, która umożliwia łatwe zapamiętanie dużej ilości słów. Postanowiłem zanotować cały tekst w głowie. Jak dotąd skupiłem się na próbach przypomnienia sobie owego pierwszego wymyślonego zdania, które niestety umknęło gdzieś w zamieszaniu. Przypomniałem je sobie, ale miałem wrażenie, że brzmi jakoś inaczej. Gorzej. Jakbym pozamieniał słowa. W każdym razie nie było już tak dobre, jak kilka chwil wcześniej. Ulica powoli zamierała. Ostatni przechodnie przemykali gdzieniegdzie, stopniowo w mieszkaniach gasły światła. Obserwowałem to stojąc w uchylonym oknie i wdychając rześkie zimowe powietrze. Rytmiczne suche pstryknięcia wydobywałem bawiąc się przełącznikiem długopisu, który znalazłem w kieszeni spodni, jakiś czas temu. Właśnie na wolnej kartce sporządziłem nim plan dnia na jutro. Wprowadziłem kilka korekt. Dodałem jedną kawę i okroiłem przedpołudniowy czas pracy. Zamiast tego wstawiłem krótki spacer. Pomyślałem, że nie wolno narzucać sobie zbyt gwałtownego tempa. Dariusz Bilski [ blaast@stone.pl ]------------------------ |
![]() poprzednia strona ||| spis treści ||| następna strona aktualny: flash ||| archiwalia ||| linki ||| kontakt ||| spis autorów ||| |